This all starts with the fact that from a very early age I have been, and remain, an unbeliever because of which I never had any contact with the Church that was either purely religious in nature or, even less likely, in a way that was somehow organisational. However, in the company I was keeping and among the people I was close to while I was a student, a big part was played by people who had links with Catholic organisations. And it was these young people who, thanks to the fact that they had something to rely on and that they formed a group, created these oases of independence. I liked this a lot, I was attracted by it not in terms of their outlook, but because I felt good in their company because they were independent. They didn't think the way they'd be told to think, in a way that had been imposed on them. These groups were the targets of repression quite early on. A close friend of mine, whom I knew from the Uprising, was a well known activist in sodalities just after the war – Adam Stanowski. I don't remember what sentence he was given in the trial of Father Rostworowski, but it was something like seven years. The sentences for alleged anti-state conspiracy were very harsh, even though there was no conspiracy. They simply wanted to be in the same group, fulfilling their spiritual, intellectual and social needs and that's why they were meeting. And this was considered to be a conspiracy. In fact, there was a period when, of the people who were in prison and whom I knew, the majority belonged to various Catholic organisations, which made me think well of those people if only because they were being persecuted. However, I wasn't always convinced that the Church would want to or know how to resist effectively. As we know, the outcome was varied, and the image we have isn't quite as uniform as it would seem on account of... following the arrest of Cardinal Wyszyński, it seemed like the Episcopate didn't show too much fidelity, solidarity and so forth. And it's not just me who says this, you can find it in what the Cardinal himself wrote while he was still alive. Nevertheless, it was a fairly significant premise in an issue which mattered a lot throughout my life, and I learned this, and my Catholic friends learned this quite early on even then, when the Second Vatican Council was still a long way off. Whether you believe in God or not is very important, interesting and relevant on an intellectual level, and in discussions and conversations held in a friendly atmosphere for people who have the kind of interests we had, which included philosophical interests. However, as in everything that is associated with social and political life and so forth, there was no reason for this to divide us. The fact that it was a mutual conviction which we reached in those groups became the reason behind everything that happened later in the past, the Crooked Circle Club, and so on and so forth, and everything, stage by stage, right up until KOR [Komitet Obrony Robotników (Workers' Defence Committee)]. That sense of a bond which relies on mutual social convictions, social attitudes, rather than whether you necessarily believe in God or not. And this... this proved to be the case afterwards, and because of this, I always had and still have as my closest friends people who are Catholics, deeply religious, but whom I never had any cause to not even doubt or anything like that because that was never an issue, we never had any conflict of any sort once we'd decided to act together socially, politically. This was very important.
To się zaczyna od tego, że ja bardzo, od bardzo młodych lat byłem i jestem człowiekiem niewierzącym. W związku z tym z Kościołem nigdy nie miałem jakichś takich kontaktów ani takich, które... czysto religijnych, ani tym bardziej żadnych związków o charakterze jakoś organizacyjnym. No niemniej jednak w tym środowisku, w którym przebywałem i z ludźmi, z którymi byłem blisko, dużą rolę w czasach moich studiów odgrywała młodzież, która była związana z organizacjami katolickich... katolickimi, z organizacjami katolickimi. I ci... ci młodzi ludzie właśnie dzięki temu, że mieli jakieś oparcie, że byli razem, stanowili jakieś... też jakieś takie oazy niezależności. To mi się bardzo podobało, mnie do tego ciągnęło – nie w sensie właśnie zupełnie światopoglądowym, tylko dobrze się czułem z nimi, bo oni byli niezależni, oni nie myśleli tak, jak kazano, jak im... jak to im narzucano. Na te środowiska przyszły zresztą dosyć szybko różnego rodzaju represje. No mój bliski kolega, między innymi zresztą również kolega z powstania, dosyć wybitny działacz organizacji sodalicyjnych w okresie powojennym – Adam Stanowski. No już nie pamiętam jaki on miał wyrok w takim procesie ojca Rostworowskiego, ale to było coś około siedem lat czy coś takiego. Wyroki potrafiły być bardzo drastyczne za rzekomą konspirację antypaństwową, co zresztą było zupełną nieprawdą. Było to... oni po prostu chcieli się... być razem z sobą, zaspakajać swoje potrzeby religijne, intelektualne, towarzyskie i byli dlatego razem. I to poczytano im za konspirację. Był właściwie taki okres, kiedy wśród ludzi siedzących w więzieniach, których osobiście znałem, to przeważali właściwie ci młodzi ludzie z różnego rodzaju organizacji katolickich, co powodowało, że mój stosunek do nich, do tego środowiska był tym lepszy już chociażby właśnie ze względu na to, że są represjonowani. Z tym że ja tak... przez... nie zawsze byłem przekonany, czy Kościół będzie chciał i czy będzie umiał stawiać skuteczny opór. No z tym, jak wiemy, było różnie, bo ten obraz... obraz nie jest też taki zupełnie jednoznaczny, jak to się wydaje, chociażby ze względu na to, że po aresztowaniu księdza prymasa Wyszyńskiego, no nie wydaje się jednak by ten episkopat tak za bardzo mu pokazał wierność, solidarność i tak dalej. I to zresztą nie tylko ja o tym mówię, ale to i sam... u samego prymasa to można znaleźć w tym, co w życiu napisał. Ale w każdym razie to była dosyć poważna przesłanka do rzeczy, która potem przez całe życie dla mnie była dosyć istotna, to że nauczyłem się i moi przyjaciele katolicy się tego dosyć wcześnie nauczyli – nawet wówczas, kiedy było daleko do soboru – że to, czy się wierzy w Boga czy nie, to w płaszczyźnie na przykład intelektualnej, dyskusji, rozmów wspólnych i tak dalej, w atmosferze koleżeństwa dla ludzi tego rodzaju zainteresowań, jakie myśmy mieli, również i filozoficznych zainteresowań, jest rzecz bardzo ważna, ciekawa i istotna. Niemniej jednak, że we wszystkim co się wiąże z życiem społecznym, politycznym, tak dalej, to nie ma powodu, żeby to nas dzieliło. I to że to było takie obopólne przekonanie, którego wówczas w tych środowiskach nabraliśmy, było potem przesłanką do wszystkiego, co się później działo w przyszłości, co było klubem „Krzywego Koła”, prawda, co... i tak dalej, i tak dalej, i wszystkie... etap za etapem aż po KOR, prawda. To poczucie więzi, która polega na jakichś wspólnych przekonaniach społecznych, postawach społecznych, a nie na tym, czy koniecznie wierzy się w Boga czy nie, prawda. I to... to się nam sprawdzało po tym... potem w życiu i zawsze miałem w związku z tym i do dzisiejszego dnia mam wśród swoich najbliższych przyjaciół katolików, ludzi bardzo wierzących i z którymi nigdy nie miałem powodu do tego, żeby – już nie mówię o braku zaufania czy czymś takim, bo to... to w ogóle nie wchodziło w rachubę – ale jakichkolwiek konfliktów wówczas, gdy coś postanawialiśmy... wspólnie działać – społecznie, politycznie. To była bardzo ważna rzecz.